wtorek, 17 września 2013

Caspar Friedrich

Tak dawno mnie nie było,wakacje minęły,rok szkolny się zaczął,a na blogu nic mi się napisać nie udawało! :P Aż do teraz, bo stwierdziłam,że po prostu muszę napisać o pewnym krótkim,a bardzo dla mnie ważnym zdarzeniu z zeszłego roku - otóż dostaliśmy jakże fascynujące zadanie na lekcji polskiego,żeby znaleźć sobie w starych podręcznikach innych klas jakiś obraz i go opisać według szablonu. Zabrałam jakąś pierwszą z góry książkę (pamiętam,że miała zieloną okładkę) i otworzyłam gdzieś pomiędzy jej końcem a środkiem.Do teraz pamiętam dokładnie całą masę szczegółów, na przykład to,że miniaturka obrazu,który zobaczyłam,była w prawym dolnym rogu prawej strony,że podręcznik leżał krzywo (jak zazwyczaj - siedziałam bokiem)... "Der Wanderer über dem Nebelmeer" , czyli "Podróżnik (myśliciel?) nad morzem mgieł",to obraz w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia.Nie dawał mi spokoju,aż nie znalazłam tego podręcznika,nie wyszukałam autora i nie przeglądnęłam reszty obrazów Caspara Davida Friedricha - niemieckiego malarza, z romantyzmu bodajże ;) Poniżej trzy inne,te
z ulubionych,bo gdybym miała pokazać wszystkie,które mi przypadły do gustu musiałabym pokazać całą twórczość :3













Wszystkie je cechuje spokój,czasami dramatyzm,tajemniczość - wcześniej byłam wielką fanką van Gogha,a chociaż nadal doceniam jego dzieła, romantyczny Friedrich z pewnością stał się moim ulubionym malarzem


piątek, 12 lipca 2013

Krecik i kreciki :3


Jeżdżąc po różnych polach namiotowych z rodziną wiele można zobaczyć i wiele sobie przypomnieć - na przykład ulubioną bajkę z dzieciństwa. W sumie zaczęło się od wieczornego oglądania filmu z mamą i babcią,kiedy nagle coś zaczęło szeleścić. Nikt wtedy nie zwrócił na to uwagi,tak samo dnia następnego,kiedy wieczorem szeleściło znowu - nie przejowaliśmy się tym,dopóki pewnego poranka (wczesnego najwyraźniej,chociaż dokładnie nie pamiętam) brat zaczął krzyczeć,żeby wszyscy podeszli. No i było n co patrzeć - pod przyczepą wykopało się malutkie kreciątko ^-^. Krecik jak z bajki - jeszcze nieduże,półprzezroczyste różowe łapki, mały,ciekawsko kręcący się nosek w 'farbkowym' odcieniu różu i czarne futerko.Przez parę następnych dni pokazywał się jeszcze,zostawiając po sobie mini-kopczyki,potem niestety się wyprowadził :c. Przypomniałam sobie za to,jaką fanką Krecika byłam... jestem! Podoba się on na szczęście również moim braciom,więc mam wymówkę,żeby pooglądać znowu ulubione odcinki,na przykład o źródełku :)
















Takie małe przechwalanie się- blog powolutku się rozwija, oto 20 post,mamy też ok.1400 wyświetleń ;) Jakoś to będzie,tylko reklamy potrzeba :<

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Wakacje :D

No i mamy ostatni tydzień szkoły ;) Lekcje niby są,ale takie zupełnie luźne, bo przecież cały materiał z tego roku przerobiony, to i naukę mamy z głowy - zostają tylko filmy i pogaduchy, ewentualnie ćwiczenia,jak jest jakiś ostrzejszy nauczyciel... oceny dopiłowane, wakacj zaplanowane - nic,tylko wyjeżdżać :D Nie wiem,jak mi wyjdzie z pisaniem w ciągu tych dwóch miesięcy - jak już mi się uda coś skrobnąć, to będzie :P Nad tym,czy regularnie będę wrzucała notki się nawet nie zastanawiam,nie wydaje mi się,żebyśmy mieli internet w przyczepie xP Jest laptop,ale zazwyczaj odmawia posłuszeństwa i są komórki z zasięgiem (w większości odwiedzanych przez nas miejsc) wahającym się od zera do zera,w porywach do jednej setnej - ale nie szkodzi, nie od tego są rzeki ;) Oprócz wędrówek kempingowych czeka mnie jeszcze obóz karate,a was? :3 Wiem,że ludzie się lubią chwalić C:

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Everybody in the party do the cha-cha!

Taniec! :D To jest coś,co uwielbia każdy,a do tego - każdy w innej formie! Jest udowodnione,że ma dobry wpływ na odporność i wiele innych zdrowotnych rzeczy,dlatego - w trosce o wasze zdrowie i dobre samopoczucie sprezentuję wam kilka kawałków,które same sprawiają,że chcąc nie chcąc podrygujemy w ich rytmie :)
1.) Ricky Martin - La Vida Loca. Ze "Shrek'a",więc pewnie każdy zna albo chociaż kojarzy :P
2.)Cotton Eyed Joe - najbardziej chwytliwa,najbardziej skoczna piosenka wszechczasów! :D Leciutko trudna do zaśpiewania :P
3.)Chelo - Cha-cha,czyli piosenka z kawałkiem tekstu,który wyjątkowo przypadł mi do gustu i posłużył za tytuł posta :)
Eh,sama nie wiem,o czym właściwie napisałam, ale nie szkodzi :D Mam dobry humor i nie mam zamiaru go sobie psuć myśleniem xP

niedziela, 16 czerwca 2013

Moda,eh,moda

Tym razem o 'Vansach' i 'Conversach'.W sumie nie,tylko o tych pierwszych, bo o drugich powiem tyle : są to trampki. Najzwyczajniejsze w świecie,z tym,że lepszej jakości i o niebo droższe,co ze względu na gwarancję jestem jeszcze w stanie zrozumieć - za to za nic nie zrozumiem mody na obuwie firmy Vans, może dlatego,że mi się osobiście buty tego typu nigdy nie podobały i  nie zanosi się na żadne zmiany.Sama nie wiem,czy to kwestia mojego rzeczywistego gustu,czy też głębokiego urazu sięgającego jeszcze czasów przedszkola,gdzie mama kazała mi nosić buty wyglądające kropkę w kropkę tak (kosztowały jakieś piętnaście złotych), chociaż strasznie ich nie lubiłam - były różowe,nienawidziłam tego koloru z całego serca. Tak,czy inaczej - kupowanie takich uważam za stratę kasy,SZCZEGÓLNIE jeśli ma się dłuższe stopy (powiedzmy od 38),bo wyglądają wtedy przerażająco szkaradnie.Chyba,że mowa tutaj o 'Vansach' na nogach chłopaka - wtedy wyglądają pedalsko c:

piątek, 7 czerwca 2013

Londyn - wrażenia i konsekwencje :)

A więc, wróciłam z Anglii! Home,sweet home, nareszcie zamiast zupek chińskich i gotowych dań z Marks&Spencer zjem coś, co nie wygląda, jakby już wcześniej zostało zjedzone (czytaj :  jak gulasz z puszki od koleżanki) Dużo zwiedzania było, ale warto, nie da się opisać wrażeń! Najbardziej z tych codziennych rzeczy podobało mi się metro,które było wszędzie i wszędzie można było się nim dostać, śliczne budki telefoniczne i czerwone autobusy... słyszałam o tym,ale nie przypuszczałam,że na serio tyle tam tego! Krany mi przeszkadzały, jeden z wrzątkiem, drugi z lodem i nic pomiędzy,więc musiałam wybierać mniejsze zło w zależności od stanu mojej skóry i humoru czy tam odwagi, bo za leniwa jestem,żeby czekać,aż się umywalka zapełni.Szkoda tylko,że dieta czekoladowo-chińska nie pozostała bez śladu, jestem teraz wielkim pryszczem z niewielką zawartością siebie w środku i pomiędzy... przynajmniej opalona jestem, myślałam raczej, że będzie lało, a tu taka niespodzianka! :D Podsumowywując : skóra na twarzy zniszczona, łuszczy się i pryszcze, katar (wiało jak nie powiem co), zakwasy w nogach (trzeba zwiedzić WSZYYYSTKOOO)... ale są wspomnienia, które - w przeciwieństwie do innych - zostaną na zawsze ;)

wtorek, 21 maja 2013

O sowach...

Ostatnio niemożebnie popularna stała się biżuteria wszelaka z sowim motywem. Można kupić takiego mądrego ptaszka w co drugim,ba,w każdym prawie sklepie z łańcuszkami i bransoletkami wszelkiej maści, na co którejśtam stronce o modzie itd szwendają się takie cudeńka i królują w umyśle każdego, kto je zobaczy - bo ładne to,eleganckie i tak dalej. Poza tym, wszystkich tak jakoś do sówek ciągnie, czyż nie? Mnie na przykład też (nie,nie tylko na sobie opieram te słowa xP) - podobałby mi się taki wisiorek, a owszem, nawet bardzo :) Nie zastanawiałam się nad tym i teraz też nie, ale dowiedziałąm się o nocnych drapieżnikach czegoś bardzo ciekawego (niech żyje "Worek Kości" Stephena Kinga!!!) - a mianowicie, że mają one podobno odstraszać duchy, demony i inne słodziaki tego typu. Plastikowe,wypchane, z metalu czy drewna - ustawione w domu, gwarantują,iż nie będzie w nim straszyło, a noszone przy sobie - chronią przed milutką kompanią z cmentarzy i mhrocznych lasów. Fajna ciekawostka, rozmyślać nie będę, bo jeszcze sama siebie przekonam do istnienia takich cudów-niewidów i zacznę sztuczne sowy hurtowo kupować :D

niedziela, 19 maja 2013

Wędkarz,ponton i filozofia

A więc,zacznę od faktu, iż kiedy tylko się da,pakuję się z rodziną do przyczepy i jedziemy w siną dal. W sumie,to najczęściej nie w taką siną dal,tylko gdzieś w góry,nad jezioro,w góry,w góry albo góry,w góry czasami, no i jeszcze od czasu do czasu do Czech. Najczęściej nad polem,na którym się zatrzymamy myślimy dzień przed wyjazdem,ale to już inna kwestia - w tym momencie ważne jest to,że w naszym wielkim,śląskim, zakurzonym mieście czasu wolnego spędzać nie lubimy ;)
A teraz historia z pola wczorajszo-weekendowego - pole,gdzie "zacumowaliśmy" było bardzo ładne, duże, zadbane itp, z dwoma basenami (nieczynnymi,bo sezonu ni ma),placem zabaw i STAWEM.Ów staw był okupowany przez wędkarzy, pomimo tego ,że był na terenie ośrodka,o czym nie wiedzieliśmy (o tej okupacji,oczywiście xD) i dlatego właśnie popełniłam niewybaczalny błąd wypłynięcia na nieszczęsny zbiornik wodny miom kochanym pontonem, za co dostałam niezły ochrzan,dowiedziałam się,że "straszę ryby,mam ZJEŻDŻAĆ" i że gruby wędkarz z groźną miną wezwie policję. Po żyłce nie przejechałam,szczerze mówiąc - pływałam od niej ładne dziesięć metrów,ale po co się użerać z takim? Trudno,odpłynęłam,ale potem uśmiałam się nieźle wyobrażając sobie jego telefon na komendę : "Halo,policja? Przypłynęła tu pontonem dziewczyna jakaś i mi ryby straszy,proszę przyjechać!" To mnie popchnęło do różnych rozmyślań - bo przecież mogłam sobie dalej spokojnie pływać,ale potem bym wyszła i zapomniała o tym zajściu,w którym by nic aż tak szczególnego nie było - a tak,myślałam o tyum długo,to zapamiętam i to coś absolutnie komicznego (dla mnie,jestem złem tego świata). Tak więc coś pozornie złego,co trwało parę minut,dało mi ładny tydzień chichrania się z wędkarza,a jego dobro (zwinęłam się bez słowa) nie daje mu nic. A gdybym się wykłócała,zepsułoby mi to humor i już by mnie dziadzio nie bawił. Czyli czasami lepiej być uległym? Czyli zgadzając się na takie bezceremonialne wypędzanie, można zrobić coś lepszego dla siebie? Czy coś nieprzyjemnego jest nieprzyjemne tylko w czasie trwania zdarzenia,a potem normalnieje,albo staje się śmieszne? Nigdy nie myślałam w ten sposób...

środa, 15 maja 2013

Przepis na żelki domowej roboty! :D

Składniki:
15 g żelatyny spożywczej w proszku
350 ml wody
30 g syropu owocowego(np. truskawkowego lub wiśniowego)
20 g cukru
10 g miodu (najlepiej płynnego)-ja dałam normalny,ze słoika
3 g kwasku cytrynowego
Przygotowanie:

1. wymieszać dokładnie żelatynę z 250 ml wody i zostawić by mieszanka napęczniała.
2. podgrzać nie dopuszczając do zagotowania.
3. rozpuścić osobno w pozostałych 100 ml wody kwasek cytrynowy i cukier
4. najpierw do żelatynowego roztworu wlać miód, później cukier z kwaskiem, a następnie bardzo dokładnie wymieszać
5. na sam koniec dodać syrop owocowy, ciągle mieszając.
6. wymieszane składniki, zdjąć z gazu i zostawić na parę minut.
7. przygotować dowolne foremki lub tacę,oprószyć mąką ziemniaczaną ale to nie jest konieczne i wylać żelkową masę.
8. Wstawić do lodówki do stężenia.

Sama próbowałam,dziwne jakieś były,ale dobre ;P Zęby mnie bolały okropnie,ale cóż - takie je mam wrażliwe... za to żelki - pycha! :D
Zdjęcie jak zawsze z internetu,swoimi się nie chwalę ;)




poniedziałek, 6 maja 2013

Płonące skrzypce

Fajnie jest czasami posłuchać czegoś innego niż zazwyczaj - wrócić do kilku starych, ulubionych kawałków, zainteresować się paroma najukochańszymi utworami znajomych albo samemu wygrzebać coś w internecie... ot, tak, żeby nudno nie było ani monotonnie ;). Fajnie też się o muzyce pisze, zresztą nie robię tego po raz pierwszy; wspomniałam na samym początku o koncercie Biebera, nie aż tak dawno skrobnęłam parę słów o twórczości "Waterflame'a", a teraz - teraz zabiorę się za Vanessę Mae :D. W jej utworach naprawdę można sie zakochać,jest niesamowita! Gra na skrzypcach, ale nie męczy jakichś oklepanych klasyków i nie rzęzi powoli męcząc słuchaczy... ona gra tak,że to cud, że tych swoich skrzypców nie przepoławia! Przerabia je na szybkie, rytmiczne melodie z tłem, tak,że w sumie brzmią bardziej popowo - efekt jest na serio boski. Wystarczy zresztą posłuchać jej wersji kankana [ (I) Can Can (You?) ], albo tej melodyjki - zwanej "Retro" ;) . Niezły jest też "Storm" i wiele,wiele innych - polecam,polecam i jeszcze raz polecam! A za jakość filmików nie odpowiadam,można kupić album - brzmi o niebo lepiej :PP

czwartek, 25 kwietnia 2013

Przeżyje?

Przeżyje,czy nie? To pytanie cały czas łomocze mi w głowie.O kogo,o co chodzi? O świnkę morską Słonikę,która po utracie możliwości posługiwania się zębami (przednie musiały zostać wycięte,tylnie czekają na bardziej skomplikowany zabieg - potrzebna będzie narkoza) jest zdana na moją dobrą pamięć i opiekę - musi jeść papki ze strzykawki.Pół jabłka,dwie łyżki stołowe kaszki ryżowej dla małych dzieci,woda,mikser,filiżanka,strzywka - przepis weterynarza na życie dla zwierzątka,które kiedyś było tłuściutkim,wesołym piskaczem,a teraz - kulącym się szkielecikiem,który pluje i odwraca głowę,sprawiając,że po raz kolejny czuję kręgi kręgosłupa pod rzadkim futerkiem i skórą, przypominające mi o gorzkiej ironii jej imienia.Przerażona świnka wygląda wręcz przerażająco,ale jeszcze bardziej  przerażające jest wyobrażanie sobie reakcji młodszego brata (teoretycznie jej pięcioletniego właściciela),kiedy zdechnie... jeśli zdechnie.Bo może przeżyje..?

środa, 17 kwietnia 2013

Wiosnaa.. aaa... AAA... PSIK!

Wracam sobie spokojnie przez park do domu,za mną dzień,który przez ból głowy dłużył się niemiłosiernie - na szczęście,pododa mnie nie próbuje dodatkowo dobić.Słonko przygrzewa,cieplutko-milutko,nawet nie pomyślałam o założeniu kurtki, a w parku pięknie! Od razu się lepiej czuję lepiej,zielono już się tam robi i słońce świeciło przez liście,rzucając na chodnik zielonkawe światło,ludzi cała masa - gimnazjaliści po szkole na ławkach, starsi ludzie dbający najwyraźniej o zdrowie, no i mnóstwo dzieci,od przedszkolaków,które wybrały się na plac zabaw z mamusiami,po te starsze które przyszły tam same ;) Naprawdę,cud-miód,bomba-tromba,ptaszki śpiewają,a ludzie - kichają :p Kichają,i to jak! Niektórzy jak armaty,głośno jak basy na koncercie,inni cienko i piskliwie,jeszcze inni tylko cały czas wycierali nos chusteczką - a ja,bez   zadnej alergii,dopiero tego dnia się dowiedziałam,jak bardzo jestem złośliwa (na razie kryję to w zakątkach mojej czarnej duszy }:] ). Ile miałam ubawu,oberwując "wiosennych kichaczy",wiem tylko ja i ci,którzy czytają tę notkę pisaną z szerokim uśmiechem czarownicy :D

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Skarby Youtube'a

No i co,wszyscy chcieliśmy śnieg na święta,to go mamy! To,że nie na te,co zwykle - to drobiazg,po co narzekać,skoro dzieje się zawsze to,co chcemy - z opóźnieniem czy nie? ;) Ale nie o śniegu wielkanocnym będę pisała,bo to temat oklepany z każdej strony,a nie lubię pisać o rzeczach,które są aktualnie omawiane przez internetowe społeczeństwo.Możliwe,że nieświadomie dużo o nich piszę,ale trudno,wracam już do tematu z tytułu,bo chyba o tym muszę napisać najwięcej -  do twórczości pewnego nieznanego mi w sumie człowieczka,którą się ostatnio zainteresowałam.Tym człowieczkiem jest youtuber znany ludzkości jako waterflame89, wypuszczający z umysłu do internetu przeróżnej maści melodyjki przez niego tworzone, później często wykorzystywane w gierkach przeglądrkowych.Tak było z najbardziej znanym jego dziełem - "Glorious morning",wykorzystanym w równie znanej grze - Age Of War, w którą gra(ł) mój brat i dzięki któremu (dziełu,nie bratu,chociaż różnie to można interpretować) poznałam kilka kolejnych kawałków -
"Cats!"
"Orange"
 czy "Field of memories"
trzy moje ulubione,nie licząc wcześniej wymienionego :) Ogólnie więcej opowiedzieć nie mogę,oprócz wyrażenia nadziei,że spodoba wam się różnorodna zbieranina melodyjek Waterflame'a,bo mi osobiście podoba się bardzo, poprawia humor :p

sobota, 9 marca 2013

Samochody




 Jako małe dziecko nie zbierałam "HotWheelsów",plastikowych aut ze stacji benzynowych ani modeli aut starszych czy nowszych z gazet (w przedszkolu zbierałam kamienie i żużel,ale to nie jest chwalwbne ani związane z tematem ;p).Jako dziecko z podstawówki z pełnym pogardy pobłażaniem patrzałam na chłopców z autkami,a w klasach 'starszych' (4-6) prychałam nad tymi z magazynami kolekcjonerskimi w rękach,że "powinno się im to już dawno znudzić"... O,okrutna ironio!

Powiedzcie sami,czy auta nie dorównują pięknem ogniowi? Te starsze,odnowione - klasyka,elegancja,zdawałyby się patrzeć na inne z wyższością i te nowe,szybkie,niepokonane,smukłe,rzucające wyzwanie już samym swoim wyglądem!Uwielbiam teraz oglądać na forach czy w magazynach zdjęcia,mogę stać pół godziny przy ulicy i wgapiać się w przejeżdżające samochody,rysuj e te,które narysować potrafię... Szybkie i leniwe,niskie i wysokie,wyścigowe,do transportu,piękne,wdzięk na czterech kółkach... No i zapewne sama przyjemność prowadzić - nie wiem,bo na prawo jazdy jeszcze muszę poczekać,ale znam poczucie władzy i samodzielności różniącej się od innych,towarzyszące prowadzeniu po torze gokarta,podobnego przecież do auta pod pewnymi względami.Życzę wam wszystkim Ferrari F12 Berlinetta na urodziny! :D

środa, 6 marca 2013

Promocja!

Temat każdemu mniej lub bardziej znany i nagłaśniany (w miarę).W zamyśle (a tak mi się przynajmniej wydaje) promocja to obniżenie ceny,bo to towar jest bliski przeterminowaniu,nie sprzedaje się z różnych powodów czy jest uszkodzony bądź wybrakowany... to tyle z teorii. No cóż,zdarza się,że naprawdę w jakimś tam sklepie,a są to najczęściej małe,nieprofesjonalne sklepiki,przestrzega się tych podstawowych zasad,które można by nazwać "handlowym fair play",ale na ogół tak nie jest i dobrze o tym wiemy.Kto nigdy nie słyszał o tym,że tydzień przed "wyprzedażą" ceny się podwyższa,żeby następnie je nieznacznie obniżyć,że towary przeterminowane się "przedatowywuje"?  Albo o tym,że w niektórych sklepach towar na półkach z rzeczywistą wyprzedażą miesza się z tym bardzo drogim? Najgorsze jest to,że pomimo świadomego oszukiwania klienta w wielu sieciach sklepów,nie możemy nic zrobić - nie pomoże żadna wizyta u kierownika,bo to przecież również jego interes,a jeśli zagrozi mu się sądem? Co możemy usłyszeć? "My wszystkie sprawy wygrywamy. Do takiego,to nic,tylko z dyktafonem iść i przedstawić radosny materiał na rozprawie...masakra na kółkach. Ludzie ludziom szkodzą,bo kasy potrzebują,tylko tak się składa,że nie tylko oni!

poniedziałek, 4 marca 2013

Tramwajem do Katowic

To dopiero była podróż... "Hobbit" wysiada! Może dlatego,że jestem jakaś wyczulona,a może po prostu dlatego,że nie jestem przyzwyczajona,gdyż tramwajami poruszam się rzadko,wolę się wozić autem ;).W każdym razie,zostałam brutalnie zmuszona przez życie do zmarnowania dwóch godzin swojego cennego czasu (godzina tam,godzina z powrotem) na walkę o przetrwanie w dżunglii komunikacjii miejskiej,pełnej zarozumialych babć (dotychczas średnio wierzyłam w egzystencję "typowych moherów",ale cóż... to nie zmienia faktu,że jest ich dość dużo). Ogólnie chyba wolałabym iść pieszo - co przystanek do środka wchodziła masa ludzi,za to mało kto wysiadał (zdaje mi się,że wszyscy jechali dokładnie tam,gdzie ja),między którymi były takie osobniki jak łysole w dresach i rapem typu "ani rusz bez cenzury",której,niestety tam nie było,puszczanym z komórek (jakości dźwięku nie skomentuję),metale w glanach,którymi deptali radośnie pasażerów stającym im na drogach i ze swoja muzyką na uszach,ale mimo wszystko słyszalną (na starość najlepsze aparaty im nie pomogą - sama słucham metalu i rozumiem,że niektórych kawałków się słuchać cicho nie da,ale bez przesady...),siejący zgorszenie pośród wyżej wspomnianych starszych pań i panów,którym słowa nie poświęciłam,a byli równie zarozumiali i głośni.Podsumowywując - masakra,albo miałam wyjątkowego pecha,albo sobotnie (bo rzecz działa się w sobotę) tramwaje wysysają z ludzi zdolność funkcjonowania w społeczeństwie.Chyba nawet jakiś buszmen by się przeraził widząc taki... hmm... r ó ż n o r o d n y tłum.

piątek, 1 marca 2013

Skarpety metodą na nudę

Nadszedł ten pełen grozy moment,kiedy musiałam "kopnąć w szafę",czyli,dla niezorientowanych - zrobić jako taki porządek w tymże meblu.Cóż w tym złego? Ano to,że zawsze,ale to zawsze każe się,że jedna połowa ciuchów będzie się nadawała tylko i wyłącznie do prania,gdzie trzeba je wynieść na kiju od miotły trzymanym jak najdalej od siebie,a stan drugiej będzie się wachał pomiędzy "nieziemsko,niewyobrażalnie wygnieciony" a "wygnieciony bardziej,niż przeciętny człowiek jest w stanie to objąć umysłem".No i będą skarpety,które są złem tego świata - za każdym razem dobieram jakieś trzy do pięciu par (sześciu w porywach porządku),a reszta? No cóż, zostawiam,może akurat skarpeta do pary (której nie widziałam miesiąc i trochę) się znajdzie..? A może leży pod łóżkiem albo co..? (nie,nie sprawdzę,bo wiem,że nie) No i w ten sposób zebrałam już tyle skarpet,że nie liczę już sztuk,tylko kilogramy pojedynczych diabełków... no,liczyłam,bo dzisiaj wreszcie znalazłam na nie sposób - a może nie tyle znalazłam,co przypomniałam sobie z klas 1-3 podstawówki ;) A mianowicie - wygrzebałam zewsząd i znikąd (przyznam,że gównie z szafy,ekhem-khem...) nastepujące składniki ciekawego zajęcia:
*no,naturalnie kilka najładniejszych skarpet
*całą watę,jaka była w domu
*jakieś nieokreślonego koloru i kształtu kawałki filcu
*mulinę
*markery pernamentne
*igłę i nici
Po ostatnim szczególnie chyba można się domyśleć,co zdziałałam przy okazji Wielkich Porządków w Szafie - uszyłam pluszaki,dla siebie i braci :) Wystarczyło wypchać skarpety watą,zaszyć ozdobić,zero wysiłku i filozofii,milion pięćset ukłuć na palcach - tak to jest,jak człowiek szczerze gardzi naparstkami wzselkiej maści!
No cóż ,w każdym razie chciałąm zwrócić uwagę na to,że z najbardziej wkurzających pierdół z najciemniejszych zakamarków mieszkania można porobić całkiem fajne rzeczy.Wyszły super,ale zdjęcia nie chcą wchodzić - musicie mi uwierzyć na słowo ;)

czwartek, 28 lutego 2013

Kawa,kawa,kawa...

"Czy to z rana,czy z wieczora,na kawusię zawsze pora" - powiedziałam ja,a godzinę później (była to mniej więcej 23:55) narzekałam na brak jakichkolwiek chęci do snu.No cóż,należy ponosić konsekwencje swoich czynów,ale nie zawsze przecież można się oprzeć! Jest to jeden z tych napojów,których część ludzi kocha,a część nienawidzi - nie wydaje mi się,że ktokolwiek może pozostać obojętny,a ja zaliczam się do tej pierwszej grupy.A jak mi to działa na zdrowie? No cóż,nie mam pojęcia.Podać przykład? Proszę bardzo,naukowcy nieznanej mi narodowości stwierdzili,iż codzienne picie małej czarnej na czczo wywołuje wrzody żołądka,a naukowcy szwedcy oświadczyli : "picie kawy nie ma żadnego wpływu na choroby wrzodowe". Hmm,hmm,to jak? Ja tam jestem za Szwedami - wstaję rano o szóstej z poziomem energii i wypoczęcia na minusie,wlokę się do kuchni - chlust,kawa,pełen kubek,codziennie.Wrzodów nie mam,nie cierpię też na żadną inną chorobę związaną z układem trawiennym,nie mam zaburzeń koncentracji,świetną pamięć i w dodatku nie zmieniłam się jeszcze w zombie! Niesamowite,prawda? Ogólnie w innych kawowych sprawach naukowcy z krajów wszelakich są równie zgodni,dlatego napiszę o czymś pewniejszym - o jej pochodzeniu.Krótko,bo mało kto lubi czytać referaty z historii,a posłużę się pewną stronką internetową o adresie pod postem. Historia kawy sięga dziesięciu stuleci przed naszą erą i jest ściśle związana z ludami zamieszkującymi górskie tereny Etopii, które jako pierwsze korzystały z dobrodziejstw tej rośliny. W późniejszym czasie rozwijający się handel świata arabskiego zaczął poszerzać swe wpływy i dzięki kupcom ziarna kawy zostały przywiezione do północnej Afryce. W tym czasie po raz pierwszy kawa stała się uprawiana na szerszą skalę. Z tego miejsca ekspansja kawy zwróciła się ku Europie oraz Indiom; popularność napoju z kawy zaczęła się szybko rozprzestrzeniać.

Istnieje kilka legend na temat pierwszego spożycia kawy jako napoju. Jedna z nich mówi o pewnej osobie, która podróżując po Etopii zaobserwowała niezwykle pobudzone kozy; postanowiła ona spróbować tych samych owoców co kozy i odczuła podobny przypływ energii. Podobna legenda mówi o odkryciu kawy przez etiopskiego pasterza imieniem Kaldi i Legendzie Tańczących Kóz.

wtorek, 26 lutego 2013

Sztuka nowoczesna


To masakrycznie szerokie pojęcie.Jego objętość mnie przeraża.Zawiera ono w sobie zarówno dzieła zapierające dech w piersiach,nieziemskie malowidła na chodnikach,fotomanipulacje,rzeźby kinetyczne,które oświetlone rzucają na ścianę prawdziwe obrazy,grafitti,którego nie powstydziłby się i Leonardo da Vinci (nie mówię tutaj o dewastacji typu "Ruch Chorzów" tudzież pewien-klub-piłkarski na szubienicy),słowem - cuda-niewidy... jak i żałosne obrazy,które lepiej wykonałby przedszkolak i z których normalni ludzie się śmieją (tak się składa,że wbrew światłym tytułom, NIE dostrzegam w np. zielonym trójkącie na granatowym tle sensu istnienia), niby-rzeźby,od których wolę już konstrukcje z klocków Lego w wykonaniu moich młodszych braci...Totalny misz-masz,dla każdego coś.Poniżej przedstawiam Wam,co w moim przekonaniu:

                                                    JEST PRAWDZIWĄ SZTUKĄ



                                         
                                      ABSOLUTNIE ŻADNĄ SZTUKĄ NIE JEST



 Szczerze mówiąc,co do ostatniego miałam wątpliwości,czy aby na pewno bylo to wystawione gdzieś jako sztuka.Niestety,było i wzbudzało zachwyt "oświeconych koneserów".Ja cię solę...













niedziela, 24 lutego 2013

Koncert Biebera

To jest jeden z tych tematów,które ciągną się jak stopiony żółty ser,który przez miesiąc leżał w cieplutkiej,wilgotnej piwnicy.Nie mam zielonego pojęcia,dlaczego wszyscy uwzięli się na gościa,który - fakt faktem - jest kolejną żałosną,wkurzającą gwiazdką popową,ale czy to jedyny taki człowiek?Błagam,nie ma nic bardziej "gimbusowatego" od hejtu na JB tudzież 1D (przy okazji chciałabym zauważyć,że każdy zapewne kojarzy te dwa skróty,a kto wie co oznacza R+?),a opowiadanie o tym,jak to by się na niego poleciało z siekierką,daje stuprocentowy dowód na niedojrzałość.Taka jest moja,a i najprawdopodobniej nie tylko moja,skromna opinia.Ja sama słucham metalu,Rammsteina konkretniej (owo tajemnicze R+) i dopóki nikt mnie nie będzie zmuszał do wypowiedzi swoją głupotą,egzystencja Biebera zwisa mi i powiewa jak kącek srajtaśmy na wietrze. (ach,ta dobitność śląskiej gwary w powiedzonkach babci pra...)

O feriach słów kilka

...i to nie będzie ziało optymizmem.Po części dlatego,że jutro wracam do szkoły,ale to naprawdę niewielka część mojego zmęczenia tym tematem.No dobra,zacznę od przedstawienia sytuacji - moje województwo jako ostatnie dostało te dwa nieszczęsne tygodnie odpoczynku,więc już niezły kawałek czasu wcześniej,jeszcze się ucząc,ba,zaliczając w pocie czoła wszystko,co było do zaliczenia,po powrocie do domu czekały na mnie złośliwe,wkurzające "feeerieee! jupi! <3" na co drugiej stronie internetowej...nie,na każdej stronie internetowej,na której zawartość wpływ mają użytkownicy.Motywujące jak cholera.Ale nie tylko to działało mi na nerwy,bo kiedy JA chciałam sobie odpocząć podczas ferii właśnie,internet też był zaśmiecany tym  czymś,bo ja oczywiście o feriach nic nie wiem,hę? A teraz,ostatnie chwile wytchnienia,wchodzę na pewną-stronę-internetową-której-nie-mam-zamiaru-reklamować i co widzę? "koniec ferii ;((((" "ferie sie skończyły :<" "jutro do szkoły/do pracy/poniedziałek" Nie no,dzięki za info! Ludzie,proszę was...